Pojedynek szlachetnych





OSOBY.
LORD HARVEY.
NORTH NORTHAMPIONSHIRE lord Burghley.
LIDYA, siostrzenica lorda Harvey
LETTY, nauczycielka muzyki,
JULIUSZ.
KIDD, sekretarz lorda Burghley.
KUFF, bibliotekarz lorda Harvey.
TROTTER, rządzca zamku Harvey.
BULL. stary sługa lorda H. Harvey.
PEGGY, jego żona, mamka Lidyi.
POCOCK, dozorca więzienia.
BRICK, młody negocyant.
NOTARYUSZ.
SŁUŻĄCY I-szy.
SŁUŻĄCY II-gi.
DAMY, PANOWIE, SŁUŻBA I DŻOKEJE.

(Rzecz dzieje się w 18.. roku, w akcie pierwszym w Brougham pod Londynem, następnie w zamku Harvey).
AKT I.
Scena przedstawia park przy samym zachodzie słońca (o zmroku), później oświecony blaskiem księżyca.
Po prawej stronie widzów gęsto rosnące drzewa, po lewej w możliwej głębokości boczna ściana zamku, ozdobiona portykiem i schodami prowadzącemi na ogród.
Na scenie wśród klombów ławeczki.
Z chwilą podniesienia się kurtyny muzyka gra, walca.
Scena 1.
Lidya
(śpiewa z otwartego okna zamku).

Piosnko luba, szczęście moje,
Dzwoń mi, dzwoń uroczo!
Niech na głos twój cudne roje
Marzeń mie otoczą.
Dzwoń radośnie
W lat mych wiośnie,
Miłość wróż mej duszy;
Niech czarowna nuta twa
Jego serce wzruszy!
Lidya przy rozpoczęciu drugiej strofki ukazuje się we drzwiach zamku i schodząc po schodach do ogrodu, śpiewa dalej:
La la la la la la!
Dzwoń, piosnko, dzwoń!
Przez gaj, przez błoń,
La la la la la la!
Płyń z echem doń!
Ach, jakże ciężko czekać, gdy się spodziewamy!... Nawet bardzo ciężko...
Gdy liść zaszeleści na drzewie, zaraz serce bije i to tak głośno, że aż słuchać przeszkadza. Aten czas jakże wtedy idzie powoli!...
Ciągnie się długo i długo, jak życie, smutne życie, ozdobione łzami...
(Zamyśla się.)
Życie ozdobione łzami?
jak brylanty na szyi indyjskiego księcia, oszlifowane z zamarzniętych łez jego niewolników... A czyliż my często nie jesteśmy także niewolnikami życia?...
Dotąd było mi ono uśmiechem, dziś zachodzi łzami, które nawet nie skrzepną w brylanty dobrych uczynków.
Rozwieją, się, jak mgła lub westchnienie, wyschną, jak rosa, i nie zostawią po sobie nic — nic, prócz smutnych wspomnień i zmiętego boleścią serca... A jednak kochać trzeba.
Cóżbyśmy warte były, gdybyśmy nie kochały, kochać nie umiały, gdybyśmy nie były zdolne wytrwać i walczyć!?...
Ach jak to ciężko walczyć i wytrwać, gdy tylko kochać pragniemy.
(Wzdycha).
Smutno sierocie.
(Śpiewa dalej.
)
Twoje dźwięki pierś mi wznoszą
Krwi gorętszą falą,
Przenikają mnie rozkoszą,
Lica ogniem palą.
Gdy tajemnic
W nim, jak we mnie,
Serce zadrży wzajem,
O cudowna piosnko ma,
Świat mi będzie rajem.
O przyjdź-że, upragniona
Chwilo z cudy swemi,
Niech dusza się przekona,
Że jest raj na ziemi:
Niech ten o którym wiecznie
Myślę, marzę, śnię,
Poszepnie mi
serdecznie:
"Luba! kocham cię!"
Lecz czekać, gdy się nie spodziewamy, to okropne!.,. Taka przerażająca pustka wokoło. Zdaje się, że czujemy jak nam serce schnie, a dusza ucieka...
(Spogląda na kwiatki.
)
I wy, moje kwiatki, tuląc swe listki, czekacie na krople rosy, które was odżywią, czekacie spokojne i zadumane o szczęściu, zapatrzone w błękit nieskończoności— zasypiacie.
(Słychać w oddali' tętent galopującego konia. Lidya słucha, po chwili, chwytając się ręką za serce, szepcze:)
Cicho, biedne serce, cicho! zaczekaj chwilkę, bo jeśli tętent ominie zamek...
(Tętent się zbliża i nagle ustaje; Lidya, przyciskając rękę do serca.)
Ach, jak bije mocno! Cicho — pozwól i mnie troszeczkę radości.
(Patrzy z wytężoną uwagą w lewą od widzów stronę sceny.)
Juliusz!...
(Wybiega szybko. Muzyka cicho przegrywa walca.)
Scena 2.
JULIUSZ I LIDYA wchodzą z lewej strony razem.
Juliusz trzyma w prawej ręce kapelusz, prowadząc Lidyą pod ramię. Idą wolno.
LIDYA.
No i widzisz, a tak cię. prosiłam, żebyś się nie męczył.
(Siadają na ławeczce ).

JULIUSZ.
Prosiłaś, a jednak oczekiwałaś mnie.
LIDYA.
Z początku nie przypuszczałam że przyjedziesz, byłam pewną że się nie odważysz być mi nieposłusznym.
Jeżeli czekałam cały miesiąc, czyżbym nie mogła i dłużej zaczekać? Lecz myślę sobie: a nuż przyjedzie zmęczony i będzie czekał — czekał — i smutny odjedzie.
JULIUSZ.
I wtedy, moje dziecię, uczułaś litość..
LIDYA.
Troszeczkę i nad samą sobą...
Nieraz gdy się wybieram do mojej Peggy i patrzę na zegar, którego skazówki, jakby naumyślnie, właśnie wtenczas odpoczywają sobie, to często łzy mi w oczach stają, ale ze
złości, — słyszysz, mówię ze złości — gniewam się i irytuję.
JULIUSZ.
To okropne!
LIDYA.
Powiem ci prawdę, mój drogi: gdy się gniewam, jestem nieznośna, bo widzisz, należę do bardzo rozgrymaszonych istot.
JULIUSZ.
To straszne!
LIDYA.
Ludzie pieścili mnie i rozpieścili.
Powinieneś znać swoję Lidyą i jeżeli zechcesz kochać taką jaką jest, te którą widzisz przed sobą, a nie Lidyą wymarzoną w twej szlachetnej fantazyi...
JULIUSZ.
Kocham Lidyą wymarzoną w fantazyi, lecz więcej jeszcze kochani tę którą widzę przed sobą, gdyż pierwsza jest zaledwie słabem odbiciem drugiej, rzeczywistej.
LIDYA.


1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 Nastepna>>